Mistrz mgr Stanisław Arasymowicz od teorii i metodyki wychowania fizycznego, stosował niekonwencjonalne metody przekazywania wiedzy. Czasami nie wiedziałem w ogóle o co chodzi, myślałem, że to chyba tak ma być, inni nie reagowali, skoro wychodziło na dobre. Kiedyś podsumowywaliśmy jakieś badania, testy itd., nagle mistrz powiedział na koniec zajęć jest dobrze i „wszystko płynie jak to mówił – panta rhei”, i możecie wychodzić (nie dosłyszałem). Wyszliśmy z sali, na korytarzu zawrzało, a w świat studencki poszła fama tego powiedzenia.
Mistrz mgr Henio Lenart super osobowość (działacz GOPR, Taternik i Alpinista), z początkiem 1975 r. zebrał nas 20-osobowa grupę (jak mówił zauważył nas) i przeszkolił w poruszaniu się po górach – stworzył super-grupę i wszczepił w nas bakcyla gór. Pod koniec sierpnia wywiózł nas do Zakopanego i od 3 września pod jego wodzą przeszliśmy cały szlak od Hali Gąsiennicowej po przez wszystkie szczyty Tatr. Wymarsz o 6.00, przyjście do schroniska z nocą. Prowiant i sprzęt w plecakach na plecach, gotowanie-jedzenie w trasie. Jak nie było miejsca w schronisku, spaliśmy w śpiworach na zewnątrz -5 stopni i też myliśmy-kąpaliśmy się w górskich stawach i potokach. Zdobywaliśmy Rysy i inne szczyty, na Świnicy przeżyliśmy burzę. Przeżycia, widoki na całe życie, rozmiłował nas w Tatrach. Na koniec wyprawy załatwił nam z ZG PTTK Zakopane specjalne wydanie map pt. „Szlaki Turystyczne Tatr Polskich” 1975 r. mam je do dziś, i palcem przebywam trasę, wspominam te czasy.
Mistrz mgr Leon Trzeciak turystyka szkolna na koniec 3-roku zorganizował obóz letni wędrowny kajakowy po rzece Drwęca dziewiczy nurt, cudowne okolice, soczysta trawa. Namioty, plecaki, 10-kajaków chłopaki-dziewczyny. A mnie zaszczycił funkcją kierownika wyprawy, na koniec mnie pochwalił – byłem dumny. Wspomnienia, Marzenia do dziś !
Mistrzyni mgr Krysia Górniak ćwiczenia korektywne. Zawsze pogodna, uśmiechnięta, taktowna i natchniona. Nas grupa byków i rozrabiaków a ona zawsze panowała nad nami. Nauczała jak korygować wady postawy – ale i nasze kręgosłupy moralne. Niezapomniane były z nią grupowe wycieczki do szkół i ćwiczenia z dziećmi – a i sposób jej przekazu.
Mistrz doc. Bogdan Turos medycyna w-f i sportu, był bardzo lubiany miał ksywę „kotlet”. Mimo swej puszystości chodził tak wdzięcznie, jakby nie dotykał podłoża. Prowadził ćwiczenia i miał seksi-asystentkę. Dzień był słoneczny, tłumaczył jak wyglądają badania EEG i EKG itd., nagle doc. wyszedł, dalej prowadziła asystentka, powiedziała może ktoś z panów na ochotnika do badania EKG tylko trzeba uważać bo tu prąd itd., cisza…Mirek Puszek, „Czacha” nudzi się….to ja mnie tam na życiu nie zależy, prąd to prąd, położyłem się na leżance asystentka mnie podłączyła, (opanowałem brzuchomówstwo, gardłowe bicie serca, przewracanie powiek, nawet nie wiedziałem co za numer wtedy wytnę). Leżę, wykres EKG leci ona relacjonuje, tym czasem ja wywróciłem powieki, gardłowe bicie serca i dusząc się podnoszę, prąd mnie itd. (chyba wyglądało to okropnie), chłopaki zareagowali jedni śmiechem drudzy niech pani patrzy, asystentka biedna w krzyk chciała to rozłączyć, nagle zobaczyłem nad nią twarz doc. Turosa,, ja zdrętwiałem, doc. wyrwał kable z kontaktu, zaczął mnie reanimować, wtedy mi to było potrzebne, dyszał ze złości, (ukończyłem Technikum Elektroenergetyczne), wszystko naprawiłem.
Jeżeli chodzi o żaków Mirka Puszka i Piotrka Chabroszewskiego. Kiedyś z Piotrusiem byłem semestr w grupie. Koniec świata, nasze humor-numery doprowadzały do tego, że prowadzący przypominał sobie na końcu zajęć, że jest prowadzącym właśnie tych zajęć. Mireczek (miejscowy, ciężarowiec) pytany, miał twarz, jakby był wyrwany z marzeń, czego ja lub za co ja (zresztą jak wielu). Anatomia nas prześladowała, aby zaliczyć Mireczek uczył się na pamięć książki. Pytany wstawał ktoś wtajemniczony, mówił Mirek nr strony wiersza itd..no i Mirek recytował, raz Mirek mówił dobrze ale nie przerwał, wali dalej prowadzący się patrzy, co pan książkę recytuje, dziękuję, Mirek siadając durniu czego mi nie przerwałeś. Później się wydało, ale za pomysł miał zaliczane..!
1 maj 1973 r., był to mój pierwszy udział w tej manifestacji i siłowo narzucony odgórnie. Kolumna nasza prezentowała się wspaniale. Pochód się wlókł, postój marsz itd. W głośniku ktoś coś, nudziło się. Najbardziej nadzorował porządek wśród nas z kadry Bolo i doc. Kazio. Przechodziliśmy obok trybuny cisza spokój, i nagle ktoś z towarzyszy spod trybuny ryknął „niech żyje czerwona Moskwa” aż nas obudził i przestraszył, to ja krzyknąłem i Biała Podlaska – (byłem wzywany).
W lipcu 1973 r. z Krzysiem Wróblem wybraliśmy się na wycieczkę do NRD, do brata. Warszawa, pociągi nam uciekły, więc my na Okęcie i LOT do Berlina (w samolocie można było palić, Krzysio zapalił „sporta” smród na cały samolot, naprzeciw nas dwie matrony do Belgii, nawymyślały nam, to ja wziąłem od Krzysia 8-sztuk wsadziłem do ust zapaliłem i zrobiłem zadymę papierosową, no i wtedy była draka, ale nic z tego złego dla nas nie wyszło, one już milczały). Po wielu perypetiach przybyliśmy do brata. Zwiedziliśmy Schonebeck, Magdeburb i Berlin i hulaliśmy po okolicy a Helgi-(Niemki) nas rwały, przystojniak Krzysio miał super wzięcie, ja byłem w jego cieniu, wtedy nasza miłość do Niemek miała granice na Odrze i Nysie. Z Berlina do Warszawy pociągiem, przed odjazdem spacerowaliśmy obok Berlińskiego-Muru, popijaliśmy sznapsa gapiliśmy się i dumali, jak tam za tym murem itd., ale za blisko, bo zainteresował się nami jakiś ruski – oddaliliśmy się.
Od 1973 r. letnie obozy szkoleniowe, pływanie, kajakowanie, żeglowanie, mieliśmy w bazie letniej Piękna Góra k\Giżycka przy Jeziorze Kisajno, (wtedy jeszcze nie mieliśmy swoich baz, i jako filia korzystaliśmy z baz AWF Warszawy, oni obozowali latem, a my jako filia po nich jesienią, zimno i komary). Ale mimo ogólnego do 15 st. zimna, gdzie w wodzie było cieplej niż na powierzchni, to były niezapomniane czasy, rozbijanie namiotów, w nich spanie, obozowe życie, hartowanie ciała i duszy, o 6.00 pobudka bieganie po lasach i jarach, 22.00 cisza nocna, przed snem myślałem, że komary nas zjedzą, rankiem byłem cały, patrzę wszystkie komary leżą, a to uwalił ich mocny aromat piwny, ale zawsze była kultura. Kursy na żeglarza, sternika, szkwały, kilwatery, ciągle nasz wzrok padał gdzieś na Omegi z laskami, a naszą łajbą w sitowia, a Wojtek Jankowski, gdzie się gapicie, do roboty. Okropnie zimno, my 15-osób w slipach trzęsiemy się na pomoście, z bączka głos mistrza Bogajewskiego, skaczesz dopływasz do mnie i z powrotem, skoczyłem szok, jak się nazywasz głos mistrza, zimno ściskało, tylko bełkot, taka była nauka pływania, ale była. Niezapomniane były nocne regaty niezatapialnymi jachtami aż do J. Mamry. Na obóz przyjechaliśmy autobusami.
Z braku na uczelni pływalni, nasz rocznik jeździł autokarem na naukę pływania do Puław. Były to niezapomniane turystyczno-rozrywkowe rytualne ranne wyjazdy, prowiant stroje itd. Dopiero z początkiem 4-roku (przepisy coś tak) wybudowano mały basen nie do pływania ale tzw. strażacki, i tak w nim pływaliśmy – takie były czasy.
Zimowe obozy szkoleniowe, narty zjazdowe, biegowe i inne urządzenia zjazdowe, mieliśmy w pięknej bazie zimowej w Zieleńcu w super-schronisku „Orlica” na granicy z Czechosłowacją. Jechaliśmy tu 2-dni PKP – to było kino objazdowe, tu Bolo zrobił mnie grupowym i tym ukrócił mi rozpustę.