*DZIECIŃSTWO. Wiosną 1954 r. los-(PRL) rzucił nas do Chełma (rodzice, 4-synów i niania-guwernantka ojca). Zamieszkaliśmy przy ul. Trubakowskiej w dzielnicy Pilichonki (1922-1966 jednej z niebezpiecznych w Chełmskim i na Lubelszczyźnie). Pomimo ścigania ojca przez UB, że był Polakiem i miał nianię, a mnie przez oprychów z Pilichonek, nie daliśmy się. Tu przeszedłem dzieciństwo i szkołę radzenia sobie. Edukowałem się w SP przy ul. Szpitalnej 14. Byłem talentem sportowym, reprezentowałem szkołę we wszystkim, prawie w niej nocowałem, pomagał mi w tym nauczyciel w-f mgr Edward Szałaj. Przez dwa lata wygrywałem w woj. lubelskim czwórbój lekkoatletyczny o puchar „Świata Młodych”, (byłem też powołany do krajowej reprezentacji 4-boju). Ojciec siedział 2-lata w obozie pracy bez wyroku. Promykiem rodzinnej egzystencji w PRL tego okresu były wizyty (przemycanego potajemnie) przyjaciela domu księdza Zygfryda Berezeckiego, uwielbiał pierogi mamy i ojca nalewkę, wspaniała osobowość, nieskażony pazernością kleru.
***
*MŁODOŚĆ. Po 1958 r. ojcu dali spokój, a w 1963 r. dostaliśmy mieszkanie przy ul. Mickiewicza (z ubikacją i łazienką!). Karą za mój sport od ojca była dla mnie szkoła zawodowa, prawie bez lekcji w-f, następnie technikum dla pracujących. Jednak w piwnicy urządziłem siłownię, przychodzili koledzy i oprychy, chyba czuli do mnie respekt, sportem uszlachetniałem ich a na osiedlowym placu organizowałem dla dzieci zabawy. Miewałem motory m. in. „Jawę”, „MZ”, i paczką hulaliśmy po okolicy a romantyczne prywatki tamtych lat koiły szaro-smutną rzeczywistość PRL. Muszę tu perswadować, że moja natura ciągle permanentnie promieniowała w stronę kultury fizycznej – swobody i przyrody.
***
*PRAWIE DOROSŁY. Ideą ojca jako stabilizacji polityczno-życiowej PRL dla syna, zdałem na WAT rygory (sowieckiego)-wojska PRL (a moja swoboda osobista) doprowadziło, do mej ewakuacji. W rezultacie 27 października 1970 r. trafiłem do jednostki Wojsk Ochrony Pogranicza Oddział w Chełmie na 2-lata. Gdy przekraczałem bramę wielkie „witamy was” a w koszarach „mamy was” (te hasła moralności PRL utkwiły mi w pamięci). Wojska nie da się opowiedzieć to trzeba przeżyć. Tu rozpoznali mnie, za karę zostałem super żołnierzem, prowadziłem zajęcia sportowe z młodym rocznikiem. Reprezentowałem Oddział na Mistrz. Polski WOP i KBW w finałach: Rzeszów piłka ręczna, Olsztyn strzelanie, Kraków wieloboje i Szczecin la i biegi terenowe. Od listopada 1971 r. (typowany przez ppłk Wiaka, szef polityczny) zostałem tzw. osobistym pisarzem-adiutantem D-cy Oddziału WOP płk dyp. E. Gumbarewicza (obaj Polacy, wspaniali, humaniści, oddani sprawie żołnierzy). Dzięki nim zdawałem na AWF, krótko kazali mi. Służąc dowódcy w sztabie, nie da się opisać jaką posiadłem władzę i wiedzę o wojsku PRL, (szybką rutyną) właściwie mogłem do D-cy wpuścić, kogo chciałem? (chyba że stawiał się na rozkaz D-cy). Przez mój pokój do gabinetu D-cy, przed drzwiami wielkie lustro, każdy musiał się przejrzeć, nie zapięty guzik, zmięty mundur itd., i delikwenta mogłem odesłać albo wpuścić. Posiadłem też wiedzę tajno-wywiadowczą: granica, przekroczenia, zapory, pościgi (ale i tak ruscy towarzysze-pogranicznicy wszystko kontrolowali). W cywilu jakiś czas służby PRL mnie sprawdzały.